1-3 lipca ’11
Punkt pierwszy naszego wakacyjnego planu brzmiał „Wójtówka”. Wyjazd do chatki w Górach Złotych nie należał do ambitnych wypraw w nieznane. Miał być czasem odpoczynku. I tak jak zaplanowaliśmy, a właściwie nie planowaliśmy – nie robiliśmy nic, co mogło wywołać reakcję naszych organizmów na zmęczenie. Pot, owszem pojawił się ale tylko na czole naszego kucharza Tadzia, który zbyt blisko stał nad prowizorycznie wykonanym rożnem – duża pokrywa ze starą kratką od grilla. Ci, którzy pochłaniali potrawy z tego „pieca” mówili, że dawno takich dobrych specjałów nie jedli. To zasługa kucharza ale także klimatu tych gór. Dalej wydarzenia potoczyły się swoim rytmem: spacer po okolicy, ognisko, rozmowy, no i mój tata mnie zaskoczył – znalazł w chatce gitarę, nastroił i zagrał. Zauważyłam, że nie tylko mi się to jego granie podobało. Ech te dziewczyny taty. Nie wierzycie? A co mówią te zdjęcia?