2 grudnia ’12
Przyszedł do nas Mikołaj. Naprawdę święty – duży, okrąglutki, porośnięty siwą brodą, w czerwonym kożuchu z białą lamówką. Bawił nas rozmową i leciutko sfałszowanym śpiewem. Nie byłby Mikołajem gdyby nie miał prezentów. Mnóstwo prezentów. Ile? Rozdanie wszystkich worków, woreczków, pudełek i torebek zajęło świętemu prawie dwie godziny. Ja doczekałam się swojego zaledwie po godzinie, ale Marek musiał cierpliwie czekać na prezent do końca. I było to czekanie pełne napięcia. Zajęta podziwianiem prezentów nie zauważyłam zniknięcia Mikołaja. Wtedy to, na scenie pojawił się zespół Bethel. Łupnęli z gitar i perkusji. Tata i mama ruszyli do przodu by przyjrzeć się z bliska tej super grupie. Po minach rodziców domyśliłam się, że ich muzyka bardzo przypadła im do gustu. Marek zaczął tańczyć…
To naprawdę szalenie miło móc przyjechać na takie mikołajki i otrzymać ładny prezent. To naprawdę wspaniałe, że są tacy i owacy, co o mnie pamiętają. Specjalne pozdrowienia dla Fundacji Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci.