25-26 października ’10
A właściwie to już 24 października wieczorem wsiadłam do naszego granatowego autka. Zadanie miałam bardzo odpowiedzialne – pomagać tacie w długiej trasie. Zajęłam miejsce obok kierowcy. Zapięłam pasy i kazałam tacie zrobić to samo. Zwróciłam mu uwagę, by wyzerował zegary, przygotował paczkę chusteczek higienicznych i by o nic się nie martwił. Kaszlnęłam i samochód ruszył. Ponieważ był już wieczór bardzo podobały mi się te wszystkie światła, które nam towarzyszyły przez całą drogę. Wiedziałam, że mam odpowiedzialną funkcję, więc nie zasnęłam. Gdy tata był zmęczony trzymałam go za prawą rękę i zwalniałam uścisk, gdy tata zmieniał biegi. Chusteczki kierowcy też się przydały. Po przyjeździe do Warszawy w pudełku były już tylko resztki papierowych odcinków a na podłodze stos zużytych chusteczek. Nieźle się tata napocił, a może to z powodu moich kaszlnięć? W ten sposób zwracałam kierowcy uwagę na różne czyhające na nas niebezpieczeństwa i żeby tata nie zasnął. Zmęczyłam się tą pracą pilota strasznie. Nic więc dziwnego, że gdy przyjechaliśmy do wujka Jarka – zasnęłam.
W pierwszy dzień odwiedziłam przychodnię ortopedyczną w Otwocku. Troszkę się bałam ale okazało się, że przyjechałam tam by zrobić sobie zdjęcie. Dziwna ta fotografia bo czarno biała i buzi na niej nie widać, tylko jakieś zarysy i to moich bioder. Pan doktor obejrzał i stwierdził, że nie jest źle…
A w drugi dzień, kiedy już szykowałam się na atrakcje związane z drogą powrotną, tata zabrał mnie do poradni żywieniowej. Myślałam, że coś dobrego mi się dostanie, a tu – dyskusja. Zgłodniałam od tego gadania. Tym razem to tata był zadowolony. Powiedział, że drinki mi się należą i że same przyjadą do domu. Jeden warunek – muszę trochę przytyć. O co im chodzi? Mam przecież niezłą figurę. Ponieważ słonko jeszcze ładnie ogrzewało okolicę, poszliśmy na plac zabaw. Przez chwilę nie robiliśmy nic. Niedługo tu wrócimy.