3-14 września ’12
Pewnie sobie myślicie, że pojechałam do Stobna na wczasy? Leżeć przed telewizorem i popijać colę, nie?! Dwa tygodnie laby od zajęć, braci i rodziców?! Otóż stanowczo mówię nie! Ćwiczyłam i uczyłam się przez sześć dni w tygodniu, przez sześć – siedem godzin w ciągu dnia, od ósmej rano do piętnastej, a czasami do osiemnastej, z przerwami na posiłki i krótkie odpoczynki. Postępy, które zrobiłam były zadowalające. Kadra spisała się dobrze, ale tylko dlatego tak skromnie mówię, by nie wpadli w samozachwyt. Powinnam tam wkrótce wrócić – tak sądzę.
A wieczorami? A gdy inne dzieci szły już spać? Chodziłam z tatą na spacery na skraj lasu, oglądać pasące się stado koni. Tato, popijając herbatę, czytał sobie książkę, a ja podglądałam źrebaki. Co jakiś czas ruszały do galopu a ziemia drgała od uderzeń ich kopyt. Gdy zachodziło słońce, robiło się chłodno i ciemno, na łąkę wlewała się mgła. Zaczynał się teatr dla dwóch widzów…