30 sierpnia ’14
Ale zrobiłam frajdę chłopakom, że wyciągnęłam ich na „Sobotę z Frankensteinem” do Ząbkowic Śląskich. Na rynku, przy malowniczym ratuszu, ścinano czarownice, uprzednio wyciągnięte z tłumu. Nie wiedziałam, że tyle tych istot jest między nami. Na szczęście inkwizytorzy czuwali i wypatrywali. Mnie zostawili w spokoju. A przecież nie wyglądam na świętą i trochę szaleństwa w oczach i w obyciu mam, przyznacie?
Na wieżę nie poszłam. Dla mnie za krzywa. Jeszcze bym sobie coś skrzywiła. Chłopcy poszli, krwawy napój w nagrodę na szczycie wypili. Marek dwa razy prosił o dokładkę. Potem poszli do piwnic ratusza. Marek troszkę się bał bo na dłoni Kuby zostawił ślad pazurków. Ja tam strachów się nie boję ale zastrzyków bardzo. Jednym z piwnicznych upiorów była martwa pielęgniarka. Ciekawe dlaczego? Wiecie, że w Ząbkowicach grabarze mają swoje muzeum? Nie weszłam, schodów pełno. Ale to właśnie czyny grabarzy z tej miejscowości przyczyniły się do powstania powieści o potworze doktora Frankensteina.
Gdy staliśmy w kolejce po lody, które za darmo serwowała lokalna Frankenstein eiscafe, mama posmutniała. Okazało się, że … zgubiłam aparat słuchowy. Rodzice szukali go po rynku, w okolicach zamku, przy samochodzie, … Na koniec poprosiliśmy, by na wieczornym koncercie ogłoszono, że poszukujemy zguby. Jeżeli jesteście ciekawi dalszych losów aparatu, czy wrócił do mnie, to zapytajcie mnie sami. Ja tylko Wam podpowiem – Ząbkowice są OK.