7-8 października ’10
Słyszałam kiedyś o ludziach, którzy lubią zrobić coś prostego w niezwykłych miejscach, choćby wejść na wysoką górę by zobaczyć jak ładnie jest w dolinie, pojechać w długą podróż, wykąpać się w morzu i … wrócić z powrotem. Albo wybrać się samolotem do Paryża lub Madrytu by na zatłoczonym placu zjeść śniadanie. Pomyślałam, że ja też mogę zrobić coś prostego w magicznym miejscu. I tak, razem z tatą, wybraliśmy się do Krakowa na podwieczorek. Na miejscu czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Razem z nami do wspólnego ucztowania zasiadło jeszcze kilkadziesiąt dziewcząt, a wśród nich moja bliska znajoma logopedka – Małgosia. Panie były bardzo mną zajęte – pomagały mi jeść jabłka, zupę i chrupki. A co było w tej prostej czynności magicznego? Otóż to, że nie potrzebowałam do jedzenia gastrostomii! W sobotę spotkałyśmy się ponownie. Zjadłam jeszcze więcej. Dziewczyny pogratulowały mi doskonałego samopoczucia i zaprosiły na kolejną wizytę w przyszłym roku. Małgosia obiecała, że mnie zabierze. Trzymam za słowo. Te logopedki to całkiem fajne dziewczyny. Tata prosił jeszcze abym dodała, że podwieczorek sponsorowały organizatorki Warsztatów neurologopedycznych w żywieniu dzieci z gastrostomią.